Rozrywka
Szymon Radzimierski: Unikam tłumów, dużych miast, wolę dziką przyrodę

Z nastolatkiem, który zwiedza świat, kolekcjonuje niebezpieczne przygody, pisze bloga porozmawialiśmy o jego miłości do podróżowania, nurkowania, a ostatnio także do aktorstwa.

- Około 40 krajów w 12 lat. Imponująca liczba.
- Pierwszą moją podróż odbyłem do Chorwacji, jeszcze w brzuchu mamy. Kolejne to Tajlandia-Malezja-Singapur. Miałem wtedy półtora roku i zwiedzałem w nosidle na plecach taty, więc pamiętam tę wyprawę raczej z opowiadań. Ale do Azji Południowo-Wschodniej wracaliśmy wielokrotnie. Tajlandia, Malezja, Wietnam, Laos, Kambodża, Birma, Indonezja, Filipiny - mieszkają tam przemili, uśmiechnięci ludzie. Byłem też m.in. w USA, na Kubie, w Argentynie, Gwatemali, Peru, na Galapagos, w Iranie, Omanie, Etiopii, Ugandzie i wielu innych. Najdalej udało mi się dotrzeć do Nowej Zelandii. Tam zakochałem się w ptakach kiwi i dlatego właśnie nazwałem mój blog planetkiwi.pl. Ale oprócz egzotycznych krajów lubię też podróżować po Polsce. Moje ulubione miejsca to: Bieszczady, Jura Krakowsko-Częstochowska, gdzie są genialne zamki, skałki do wspinaczki i żeglowanie po Mazurach. Unikamy z rodzicami tłumów, dużych miast i głośnych kurortów z hotelami all inclusive. Wolę przyrodę i małe nieskażone cywilizacją miejsca. Najczęściej wyjeżdżamy dwa razy do roku - w wakacje i w ferie. Czasem, w trakcie roku szkolnego, zdarzy się jeszcze jakiś dodatkowy krótki wypad.

- Gdzie najbardziej ci się podobało?
- Na pewno do faworytów należy Indonezja. Jest niesamowicie różnorodna. Genialne zwierzęta - orangutany, nosacze, dzioborożce na Borneo i Sumatrze, warany z Komodo, niesamowite wulkany, ciepłe morze i puste plaże. Po prostu bajka. Ale z ostatnich wypraw wspaniała była też Uganda - mniej znana niż Kenia czy Tanzania, a naprawdę fantastyczna. Wypożyczyliśmy samochód i jeździliśmy po parkach narodowych, wyszukiwaliśmy zwierzęta. Spotkaliśmy na przykład goryle. Stoisz sobie i kilka metrów od ciebie siedzi goryl. Do mnie nawet jeden podszedł, taki malutki i omal nie zwinął mi małej kamerki, która wypadła mi z wrażenia. Na szczęście złapałem ją pierwszy.

- Co Ci daje podróżowanie? 
- O tym mógłbym opowiadać godzinami. To przede wszystkim wspaniałe przygody jak wtedy, kiedy np. trafiasz w Tajlandii na Songkran, czyli tajski nowy rok - tygodniowy śmigus dyngus, kiedy ludzie w całym mieście leją się wodą w 40 stopniowym upale. Podróże to też bliskie spotkania z dzikimi zwierzętami. Na przykład karmienie z ust dzikich hien w Harerze, które opisuję w mojej ostatniej książce „Dziennik Łowcy Przygód. Etiopia. U stóp góry ognia”. Nigdy tego nie zapomnę. Fascynuje mnie natura i przyroda, jej piękno. Poza tym w naszych wyprawach kocham spotkania z ludźmi. Kiedy podróżuje się poza sieciami hoteli, poza utartymi szlakami, spotyka się mnóstwo fantastycznych, przyjaznych, serdecznych ludzi. Można spać u nich w domach (na tzw. homestay’ach), poznać ich obyczaje, kulturę, często dla nas niezrozumiałą, a nawet szokującą. Ostatnio na Madagaskarze uczestniczyliśmy w famadihanie - ceremonii, podczas której Malgasze wyciągają z grobu swoich dawno zmarłych przodków, zawijają ich kości w nowe tkaniny i w uroczystej procesji składają z powrotem do grobu. To było zupełnie nie z tej ziemi. Podróżowanie bardzo mnie zmieniło. Zauważyłem, jak trudno żyje się ludziom w innych krajach. W Polsce czy w ogóle w Europie mamy naprawdę dużo, a i tak niektórzy narzekają. W Afryce widzieliśmy ludzi żyjących w chatkach zrobionych z gliny i patyków, plemiona, które uznawane są za bogate, bo posiadają 50 krów i dzięki temu mają co jeść. Ale oni wcale nie jedzą tego bydła. Codziennie nacinają krowom żyły i zbierają tę krew. Mieszają ją z mlekiem i piją. Tak wygląda posiłek dwa razy dziennie w „bogatym” plemieniu. Kiedy się tak jeździ, to człowiek zauważa, że świat nie jest sprawiedliwy. A potem próbuje coś zmienić.

- Wierzysz w to, że każdy, bez względu na wiek czy zasobność portfela, może zrobić coś dobrego dla świata, planety? Co chciałbyś zmienić?
- Uważam, że każdy z nas może zrobić coś dobrego dla świata, jeśli chce. Nawet dziecko. Do mojej pierwszej akcji zainspirowała mnie nasza podróż na Borneo. Opisałem ją w pierwszej książce „Dziennik Łowcy Przygód. Extremalne Borneo”. Kiedy jechaliśmy przez wyspę, widziałem, jak płonie dżungla. Dziesiątki kilometrów spalonych lasów, kikuty drzew, dym i popiół. Potworne. Porozmawialiśmy z ludźmi i dowiedziałem się, że dżungla jest wypalana pod plantacje palmy olejowej. Wielkie korporacje niszczą las tropikalny, żeby uprawiać olej palmowy, bo jest tani i wygodny. Giną endemiczne zwierzęta - orangutany, nosacze, dzioborożce. Nie mogłem się z tym pogodzić, że ludzie potrafią niszczyć coś tak pięknego. Nie mogłem przestać o tym myśleć. Kiedy wróciliśmy do Polski przestałem jeść rzeczy z olejem palmowym. Przekonałem też rodziców. To było trudne, bo on jest właściwie wszędzie. Nie tylko w słodyczach, które uwielbiam, ale też w innych przekąskach, mrożonkach, kosmetykach. Oprócz tego postanowiłem zrobić coś jeszcze. Coś, co pomoże orangutanom i innym zwierzętom na miejscu, co uratuje ich dom. Wspólnie z lokalną organizacją z Borneo zrobiliśmy projekt ekologiczny dla tamtejszych dzieci. Można o nim poczytać na moim blogu planetkiwi.pl w zakładce eco-project. Dałem trochę swoich oszczędności, zbierałem pieniądze z licytacji naszych pamiątek i prac nadesłanych przez dzieci na konkurs ekologiczny. I udało się - zrobiliśmy warsztaty dla dzieci, które miały im uświadomić, jak ważna jest dżungla, las deszczowy, że trzeba chronić endemiczne zwierzęta, np. orangutany. Jestem bardzo dumny, że mi się to udało. Zdecydowałem, że muszę robić kolejne akcje i projekty, żeby próbować choć trochę zmieniać świat na lepszy. Będąc w Afryce byłem zszokowany warunkami, w jakich żyją ludzie, zwłaszcza dzieci. Kiedy jechaliśmy do Kenii zorganizowałem w swojej szkole, na swoim profilu na facebooku i wśród innych ludzi akcję „Książka dla Afryki”. Uzbieraliśmy ponad 120 kilogramów książek po angielsku dla dzieci z sierocińca w Kenii i zawieźliśmy je do nich. To było ogromne przeżycie. Byliśmy tam kilka dni jako wolontariusze, bawiliśmy się z dzieciakami. Dzięki tej zbiórce w sierocińcu powstała biblioteka, jedyna w okolicy, z której będą mogły też korzystać inne dzieci. Wierzę, że jeśli się chce, to można zmienić naprawdę wiele.

- Kto jest twoim idolem?
- Jeśli chodzi o podróżników, jest nim Jasiek Mela. Dla mnie jest bohaterem, bo będąc niepełnosprawnym chłopakiem miał w sobie siłę i odwagę, by ruszyć na biegun. Pokazał, że niezależnie od przeszkód, można osiągnąć wszystko, jeśli się bardzo chce. Imponuje mi, że mimo swojej niepełnosprawności, robi tak niesamowite rzeczy, prowadzi na przykład wyprawy dla niepełnosprawnych na Kilimandżaro. A z przyrodników zafascynowała mnie historia Dian Fossey, która poświęciła całe życie ratowaniu goryli w Afryce. Badała je, mieszkała wśród nich, nawet się z nimi przyjaźniła. Była też kontrowersyjna, bo czasem postępowała brutalnie wobec lokalnych mieszkańców, którzy zabijali goryle. W końcu została zamordowana w tajemniczych okolicznościach. Ale była wierna do końca swojej pasji. Kto wie, gdyby nie ona, może nie miałbym szans obejrzeć goryli w Ugandzie, bo dziś by ich już nie było.

- Jesteś fanem ekstremalnych przeżyć, łowcą przygód. Skorpion w sypialni, atak wściekłego byka - brzmią groźnie. Bałeś się?
- Takie przygody zdarzają się praktycznie przy każdej wyprawie - w USA mieliśmy spotkanie z niedźwiedziem, w Iranie mało nie wybuchł nasz samochód, bo pękł bak i wylało się 40 litrów benzyny, w Ugandzie nosorożce toczyły walkę przed naszym domkiem. Jak się podróżuje, zawsze coś fajnego czeka za rogiem. Ostatnio w Ugandzie miałem niesamowitą sytuację. Spaliśmy na campie w parku narodowym Queen Elizabeth, gdzie jest mnóstwo dzikich zwierząt. Wyszedłem w nocy z namiotu, żeby pójść do toalety. Idąc ścieżką między namiotami, stanąłem jak zamurowany. Do toalety nie dało się wejść, bo tuż przed nią stał słoń afrykański! Ogromny samiec, który obgryzał krzewy. Wycofałem się po cichu, bo słonie są bardzo niebezpieczne, zwłaszcza pojedyncze osobniki mogą być agresywne. Ale wrażenie było niesamowite. Kiedyś na Borneo odwiedził nas w małej chatce na plaży skorpion. Tata wypatrzył go rano, po przebudzeniu, jak chodził po suficie, dokładnie nad naszym łóżkiem. Z pomocą miejscowego człowieka udało się go unieszkodliwić, ale sytuacja była naprawdę groźna. Byk też był niebezpieczny. To jedna z najbardziej przerażających historii w moim życiu! Byliśmy w Wietnamie, miałem wtedy trzy lata i z przewodnikiem spacerowaliśmy przez wioski i pola ryżowe. Doszliśmy do małej polanki, gdzie zobaczyliśmy wielkiego byka (bawolego byka, czyli takiego z dziwnymi kręconymi rogami) przywiązanego liną do domu. Podeszliśmy, żeby zrobić mu zdjęcia. Ale chyba mu się nie spodobaliśmy, bo machnął gwałtownie łbem, zerwał linkę i zaczął na nas szarżować. Tata złapał mnie i mojego przyjaciela pod pachę i uciekliśmy do starego, opuszczonego domu. Moja siostra i mama uciekły w kłujące krzaki i całe się poraniły. Dobrze, że przewodnik wiedział, jak się zachować - stał nieruchomo i dopiero, kiedy byk był już bardzo blisko niego, uchylił się, a zwierzę nie mogło już wyhamować i wpadło do zagrody. Na swoim blogu mam zakładkę „scary stories”, gdzie opisuję mrożące krew w żyłach przygody i ta z bykiem jest najstraszniejsza - ma sześć czaszek, czyli kategorię petrificus totalus (takie zaklęcie unieruchamiające z Harry’ego Pottera).

- Podróżowanie to nie tylko zwiedzanie, ale poznawanie innych kultur, ludzi, ale też kuchni. Co cię kulinarnie zaskoczyło?
- W Etiopii zaskoczyła mnie injera, czyli, jak ja to nazywam, zgniły naleśnik. Tak naprawdę to nie zgniły, ale robiony ze sfermentowanej mąki, więc kwaśny. Robią z tego taki wielki placek dla wszystkich na jednym talerzu, kładą na wierzch różne dodatki, sosy i każdy sobie urywa ręką taki gąbczasty kawałek naleśnika, macza w sosach i zjada. Oczywiście wszyscy z jednej miski. Osobiście nie jestem wielkim fanem injery. Uwielbiam natomiast robaki. W Kambodży byliśmy nawet kiedyś w specjalnej restauracji robakowej. Mama zamówiła sobie zestaw z tarantulą, tata i siostra mrówki, a ja już właściwie nie pamiętam, ale pewnie jakieś świerszcze. Świerszcze najbardziej mi podchodzą - smakują trochę jak popcorn.

- Piszesz bloga, książki, artykuły do gazet. Czy ktoś ci w tym pomaga czy sam tworzysz? 
- Teksty piszę sam, bo zależy mi na tym, żeby były autentyczne i moje. Napisane takim językiem, jakiego ja używam. Sam wymyślam też różne śmieszne żarciki, komiksy. Ale potem gotowe teksty pokazuję rodzicom, którzy dają mi pierwsze uwagi. Wysyłamy to później do wydawnictwa, gdzie czyta to redaktor i korektor, więc praca nad takim tekstem trwa długo. Zwłaszcza nad książką. Różnie też bywa z weną - jak mam natchnienie, to potrafię napisać kilkanaście stron w jeden dzień, a czasem męczę się nad jednym rozdziałem tydzień. Później dochodzą jeszcze rysunki, komiksy, które wymyślam, a grafik rysuje. Więc książka to spore wyzwanie. Do tej pory wydałem dwie, ale właśnie kończę pracę nad trzecią. Z blogiem też jest sporo pracy, bo oprócz napisania posta po polsku i po angielsku trzeba jeszcze wybrać i obrobić zdjęcia. Do tego piszę jeszcze reportaże dla National Geographic Kids, ale to krótsze teksty i łatwiej mi jest wygospodarować na to czas.

- A szkoła? Masz na nią czas?
- Tak. Jestem obecnie w siódmej klasie. Moją piętą achillesową jest matematyka, jakoś mi nie wchodzi. Za to uwielbiam angielski i polski. Z angielskiego mam już certyfikat FCE (First Certificate in English), a w przyszłym roku planuję Advanced, co na pewno będzie trudne. Ale ja lubię uczyć się języków. Niedawno dostałem się do konkursu wojewódzkiego. Nie udało mi się niestety zostać laureatem, co dałoby mi wolny wstęp do liceum w całej Polsce, ale dotarłem do finału. Może uda się w przyszłym roku.

- Podróżowanie nie jest twoją jedyną pasją. Ostatnio można cię było obejrzeć na ekranie w filmie „Władcy Przygód. Stąd do Oblivio”.
- Odkąd zagrałem główną rolę w tym filmie, ten świat całkowicie mnie pochłonął. Oprócz tego moją ogromną pasją jest nurkowanie. W wieku 10 lat zrobiłem kurs nurkowy PADI Open Water i od tego czasu regularnie z rodzicami nurkujemy. Czytam też dużo książek. Oczywiście lubię pograć z kolegami online, obejrzeć jakiś fajny serial, pojeździć na rowerze czy powłóczyć się po okolicy, jak każdy nastolatek.

- Jakie masz plany na przyszłość, kim chciałbyś zostać? 
- Kiedyś marzyłem o byciu podróżnikiem albo dziennikarzem. A może jednym i drugim jednocześnie. Będę dalej próbować swoich sił w aktorstwie, ale najbardziej chciałbym być reżyserem. I najlepiej równocześnie scenarzystą, bo wielu reżyserów pisze własne scenariusze. Moim wielkim filmowym idolem jest Charlie Chaplin, który reżyserował, pisał scenariusze, teksty piosenek, muzykę i jeszcze grał w swoich filmach.

- Dokąd wybierasz się na wakacje?
- W tym roku wracamy do Indonezji. Chcemy przejechać kilka wysp wypożyczonymi skuterkami. To jest fantastyczny sposób, bo jest się niezależnym i można dostać się w miejsca, gdzie nie dotrze autobus czy samochód. Mam nadzieję, że rodzice pozwolą mi choć trochę poprowadzić, bo mam już za sobą pierwsze samodzielne próby na skuterze na Filipinach i szło mi całkiem nieźle.

Rozmawiała /aus/

Poszkole.pl na Facebooku! Dołącz teraz i bądź z nami na bieżąco!